Jak ma być przeprowadzony konkurs na stanowiska w uczelniach publicznych?

Tag: konkurs
Dział: Lublin

Konkursy na stanowiska w uczelniach publicznych mają być umieszczane na stronie uczelni, ministerstwa, Komisji Europejskiej i portalu dla mobilnych naukowców, a nie tak jak do tej pory na tablicy obok dziekanatu.

Czy nowe zasady zlikwidują powszechne na polskich uczelniach ustawianie konkursów?

- Najczęściej konkursy ustawiane są pod konkretne, upatrzone osoby, które mają dostać stanowisko - mówi dr Marek Wroński, publicysta tropiący przypadki patologii w nauce, członek Zespołu do Spraw Dobrych Praktyk Akademickich resortu nauki a przed laty pracownik naukowy Memorial Sloan-Kettering Cancer Center, jednej z wiodących amerykańskich placówek zajmujących się badaniami i leczeniem raka. - O konkursach wiedzą głównie zainteresowani, czasem się o nich informuje w prasie, a czasami nie.

Termin złożenia papierów, to np. 30 dni, tak, że nawet gdy dowie się o nim w końcu naukowiec z odległego ośrodka, to i tak najczęściej nie ma szans na to, by zdążyć złożyć dokumenty. Dla porównania - w USA najczęściej jest to termin trzy albo sześciomiesięczny. W Polsce najczęściej obserwuję, że uczelnie wolą obsadzać stanowiska "swoimi" ludźmi. Po co dopuszczać kogoś z zewnątrz, choćby kogoś wybitnego, kto zwiększy konkurencję w zespole?

Czy nowe prawo będzie skuteczne?

- Muszą minąć lata - mówi wieloletni profesor wydziału politologii UMCS. - Bo przekonanie, że z góry wiadomo kto wygra, jest tak głęboko zakorzenione, że z reguły zgłasza się jedna osoba. Właśnie ta, która ma wygrać.

W ubiegłym tygodniu senat UMCS pozytywnie zaopiniował mianowanie na stanowiska profesorskie siedmiu naukowców. Wcześniej rektor uczelni na te stanowiska ogłosił konkursy. Wszyscy mianowani to wcześniej pracownicy UMCS. I tak na przykład senat zgodził się na mianowanie fizyka z wydziału matematyki, fizyki i informatyki. - Sytuacja jest jednoznaczna, bo był jedynym kandydatem na to stanowisko - mówi prof. Zdzisław Rychlik, dziekan wydziału. - Nikt inny się nie zgłosił. Poza tym trzeba odróżnić konkurs od awansu. Ktoś ma asystenta, który robi doktorat, gdy już zrobi, wykaże się, ogłasza się konkurs na stanowisko adiunkta - właśnie po to by dać doktorowi szansę na dalszy rozwój i nie tracić swojego człowieka.

Więc jest on zatrudniany na stanowisku adiunkta - bo najczęściej jest też jedynym kandydatem na to stanowisko. I tak dalej - do stanowiska profesorskiego. To zasada tak rozpowszechniona, że nawet nie wymaga uzasadnienia. Gdyby do konkursu zgłosił się ktoś z zewnątrz, kierownik jednostki miałby trudne zadanie - przyjąć go i zwolnić "swojego".

Dziekan Rychlik dodaje, że regułą jest, iż informacje o konkursach na stanowiska adiunktów i profesorów uczelnie rozsyłają. - Ale trzeba umieć je czytać - mówi. - Gdy w ogłoszeniu jest zwrot "uczelnia nie zapewnia mieszkania", wiadomo, że mają kogoś swojego na to stanowisko i że nie ma sensu startować. Gdy zaś jest mowa o mieszkaniu, można domniemywać, że jest wakat.

Źródło: lublin.gazeta.pl



ostatnia zmiana: 2016-09-02
Komentarze
Polityka Prywatności