
Londyn, 1961. 16-letnia licealistka z pudłem wiolonczeli czeka na przystanku autobusowym w strumieniach deszczu. Zatrzymuje się auto w egzotycznym, śliwkowym kolorze. W nim mężczyzna o sympatycznym uśmiechu, podobny do amerykańskiego komika Jacka Lemmona. Nie proponuje podwiezienia, bo to mogłoby wyglądać dwuznacznie, chce tylko podwieźć wiolonczelę, szkoda, żeby zmokła. A gdyby i to wydało się podejrzane, może dać pieniężny ekwiwalent za instrument. Trudno o bardziej skuteczny podryw.
