
Marcin Wrona – pytany o inspiracje – przywołuje „Wściekłego byka” i „Rykszarza”. „Moja krew” faktycznie próbuje być jednocześnie brutalna i liryczna, furiacka i wyciszona. Wydaje się to chwilami dość wymuszone i ubrane w zbyt proste kontrasty – męskość i kobiecość, hardość i wrażliwość, zepsuty Zachód i „czysty” Wietnam. Na szczęście film Wrony nie jest przypowieścią o nawróconym samcu, ale o współczesnym macho, który nawrócić się nie jest w stanie – może co najwyżej zyskać świadomość klęski i przegranego życia.
