16 marca 2012 (piątek), godz. 20:00
ŁONO (Méh)
reż.: Benedek Fliegauf
scen.: Benedek Fliegauf
zdj.: Péter Szatmári
muz.: Max Richter
w.: Eva Green (Rebecca), Matt Smith (Thomas), Lesley Manville (Judith), Peter Wight (Ralph), István Lénárt (Henry), Hannah Murray (Monica), Natalia Tena (Rose), Ella Smith (Molly), Wunmi Mosaku (Erica), Alexander Goeller (Marc), Gina Stiebitz (Dima), Amanda Lawrence (nauczyciel)
prod.: Węgry/Niemcy/Francja 2010 (111 min)
W „Łonie” nad realizmem od początku bierze górę mit – to wycyzelowana realizacyjnie przypowieść o cudzie miłości i brawurowej próbie odzyskania go, kiedy według wszelkich reguł prawdopodobieństwa jest to niemożliwe.
Rebeka trafia w dzieciństwie na wakacje do dziadka. W chłodnej scenerii wybrzeża Morza Północnego poznaje Thomasa, z którym bawią się na plaży i spędzają czas w porzuconych, zardzewiałych łódkach. Przez chwilę, bo dziewięcioletnia dziewczynka wyjeżdża z matką do Tokio. Już jako dorosła kobieta wraca w to samo miejsce: Thomas dorósł, spotyka się z przypadkowymi dziewczynami, ale miłość z dzieciństwa poznaje od razu. Oboje zachowują się tak, jakby ich romans miał tylko krótką przerwę - on od razu rozbiera się przy niej i kąpie nago w morzu, ona całuje go i słucha opowieści o jego walce na rzecz ochrony środowiska. Tyle że znów są razem na moment, bo Thomas ginie w wypadku.
Tytułowe łono przewija się w filmie od początku: już jako dziecko Rebeka gładzi się z fascynacją po brzuchu. Teraz, gdy Thomasa nie ma, chce zajść w ciążę. "On może znowu być z nami" - tłumaczy rodzicom chłopaka i decyduje się na zabieg w Departamencie Replikacji Genetycznej specjalizującym się w klonowaniu. Wkrótce urodzi syna, który będzie dokładną kopią Thomasa. Jak się okaże, nie tylko fizyczną.
Debiutująca w "Marzycielach" Bertolucciego, ale znana głównie jako dziewczyna Bonda w "Casino Royale" Eva Green niemal przez cały film, nawet w momentach dramatycznych, ma na twarzy delikatny, trochę dziwny uśmiech. Jest nieobecna, jakby zanurzona w mityczny świat, w którym tradycyjne reguły szlachetności i występku nie mają znaczenia. "Jesteśmy ateistami, ale nie zwierzętami - potrafimy uszanować grób i to, co daje i zabiera życie" - tłumaczy Rebece przeciwna klonowaniu matka Thomasa. Jego ukochana, mimo upływu kilkudziesięciu lat właściwie niezmieniona, żadnych wątpliwości nie ma. Co nie znaczy, że nie ma ze swoim stosunkiem do syna problemów.
Umityczniona w "Łonie" miłość to właściwie wyłącznie drobne gesty i muśnięcia. Ale w przypadku klonu Thomasa nawet dyskretny dotyk staje się perwersyjny: matczyno-synowska czułość - gdy dziecko ma kilka lat i kiedy jest już dorosłe - okazuje się dwuznaczna. Tę dwuznaczność, której Rebeka pożąda i której się wstydzi, Thomas junior instynktownie wyczuwa. Ale Fliegauf nie szuka prostych wyjaśnień w kompleksie Edypa - w "Łonie" najciekawsze wydaje się pytanie o rolę genów. Czy w DNA - upraszczając - zapisany może być ideał kobiety, której się pożąda? I czy syn zdeterminowany jest, by patrzeć na matkę jak na kochankę?
Fliegauf konsekwentnie podkreśla, że jego ekranowy świat to rzeczywistość w cudzysłowie, poza czasem i miejscem. Z jednej strony widać tu inspiracje Kieślowskim, z drugiej - mitem o Orfeuszu i Eurydyce. W tej baśniowej powiastce prawdziwie fascynujący jest trop frankensteinowski: na ile klon można faktycznie "zaprogramować"? Czy środowisko może człowieka o tej samej twarzy co jego "wzór" zmienić w kogoś zupełnie innego?
Thomas junior dowodzi, że niekoniecznie - jako człowiek i mężczyzna jest idealnym powieleniem tego, którego miał zastąpić. Czy nie zbyt idealnym? Dowiadujemy się o nim w gruncie rzeczy niewiele - możemy tylko podpatrywać go jak doskonały obiekt fascynacji. Być może więc Thomas jest jedynie fantomem. Postacią z marzycielskiego snu kobiety, która nie może zmienić praw śmierci, więc mści się na niej własną fantazją.
Paweł Felis – GAZETA WYBORCZA 17-18.12.2011